Opiekowałam się Epiphonem. Starałam jak mogłam. Udało mi się raz usiąść na niego. Na lekcji ujeżdżania ja jechałam na Epiphonie. Ewangeline stała na łące.
-Dobry "kóń"-pochwaliłam
Teraz przejażdżka. Jechałam prostą drogą, a później skręciłam i ruszyłam cwałem.
-Stop-pociągnęłam wodze
Podobał mi się koń, a Ewangeline mogłam odesłać do domu.
-Samanta-powiedział Jason-Ja wyjeżdżam.
-Jak to?-zapytałam-Wrócisz prawda?
-Nie wiem-powiedział-Kiedy mój ojciec dowiedział się o wypadku...to-I nie zatrzymam Epiphona.
-To twój koń!-krzyknęłam-On nie może mu tego zrobić, a ty nie możesz zrobić mi tego...
-Może jeszcze wrócę-powiedział-Nie mam pewności-szepnął i pociągnął za wodzę Canterlot-źrebaka.
-Weź-powiedziałam szeptem-Ewangeline!
-Ale-jęknął
-Bierz! I wróć z nią-pocałowałam w pysk klacz.
-Nie mogę, zostaw ją-odepchnął
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz