Jechałam przez ciemny las. Rżenie raz się przybliżało, raz oddalało. Za sobą usłyszałam, że jedzie samochód. Odwróciłam się błyskawicznie. W środku siedziały osoby. Nagle zza szyby wyskoczyła ręka z...pistoletem!
-U...eh...-jąkałam.
Epiphone zaczął w miejscu stukać kopytami w ziemię. Później skoczył w bok i samochód przejechał.
Usłyszałam przeraźliwe rżenie.
-Widzieliśmy dziewczynę na koniu-odezwały się głosy z głębi lasu-Może to właścicielka tego Fryza?
-Pobiec po dziewczyny czy ruszyć?-pytałam sama siebie
W końcu wybrałam najkorzystniejszą odpowiedź-ruszyć.
Koń biegł galopem, włosy wiały mi przed twarzą i dmuchał delikatny wiatr. Kopyta konie wbijały się w miękką ziemię. W końcu wbiegł w krzaki.
-Stop!-krzyknęłam
Widziałam Fryza Mili.
-Zostawić go-powiedziałam stanowczo
Zobaczyłam coś w co nie warto było wierzyć...ale?
-Jason?-zapytałam
-Samanta?-odpowiedział tym samym
-CO TY DO LICHA WYPRAWIASZ!-krzyknęłam wpadając w furię
-No...ja pracuję przy...-nie pozwoliłam mu dokończyć
Podeszłam do konia wzięłam go za kantar i pociągnęłam za sobą. Później wsiadłam na Epiphona.
-Wiesz, jeśli nie masz serca to nie wiem, czy chcę takiego chłopaka-podniosłam głowę do góry i odjechałam w "iście książęcej postawie :D".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz